wtorek, 5 maja 2015

Przełęcz Krzyżne

Nigdy nie zapomnę tej wyprawy. Pełna emocji i odrobinę niebezpieczna, a krajobrazy, które ukazały mi się przed oczami wciąż są wyraźne, jakbym była tam zaledwie wczoraj.

Pierwszy raz w życiu wybrałam się do Doliny Gąsienicowej. Kiedyś słyszałam, że tam nic ciekawego nie ma, więc w planach wycieczki była przełęcz na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów. I to w pierwszy dzień po przyjeździe w Tatry. Sama naczytałam się wcześniej trochę relacji i wynikało z nich, że przejście jest proste, a widok zalicza się do jednego z najpiękniejszych w polskich Tatrach. Jeśli chodzi o trudności, to mam inne zdanie, o czym przeczytacie w dalszej części.

Przez Dolinę Suchej Wody

Pełni optymizmu opuściliśmy bazę o 7:30. Droga wiodła przez las, w którym panowała przyjemna, mroźna świeżość. Promienie słońca delikatnie przedzierały się przez gęste listowie, odbijały się od malutkiego stawu, obok którego dane nam było przechodzić. Wystawało z niego kilka zwalonych pni, a brzegi porosły brzydkie chaszcze. Było w tym jednak coś pięknego. Mijaliśmy drzewa wyrwane z ziemi wraz z korzeniami. Przewrócone, jakby kopnął je jakiś olbrzym. A tuż obok nich liczne, rosnące obok siebie grzyby, a między nimi przesmyki tworzące jakby alejki w osadzie malutkich istot.

Udaliśmy się czerwonym szlakiem do Psiej Trawki, by tam w spokoju zjeść śniadanie. Skręciliśmy na czarny szlak prowadzący do schroniska Murowaniec. Panujący gorąc sprawił, ze droga była okropnie uciążliwa. Człowiek bez kondycji musi się non stop zatrzymywać, by dać odpocząć nogom. Wciąż zastanawiałam się, jak długo jeszcze mam tak iść, jak daleko jeszcze do schroniska. Nic nie cieszyło. Natura jakby zastygła w oczekiwaniu na coś. A może po prostu mało ludzi chodziło tym szlakiem, więc zwierzęta obserwowały nas w ciszy.

Dolina Gąsienicowa

W końcu ukazało się schronisko. Piękny budynek o kamiennych ścianach na pierwszych dwóch piętrach i drewnianych w wyższych partiach. Dach był zielony, a z komina unosił się dym. To nie prawda, że w dolinie nie ma nic pięknego. Wystarczy wejść odrobinę wyżej, by zobaczyć wokół siebie strome zbocza gór, w większości dwutysięczników. Po wschodniej stronie Orla Perć – najbardziej niebezpieczny szlak w polskich Tatrach, ale porządnie ubezpieczony. Na południu Świnica, a na zachodzie Grzędy i Kasprowy Wierch. W centrum doliny natomiast Kościelec zasłaniający po części Świnicę. W głębi doliny jest również staw, jednak my cofnęliśmy się kawałek i kilka minut po jedenastej skręciliśmy na żółty szlak prowadzący na Krzyżne.

Szybko wyszliśmy z lasu wspinając się łagodnie po zboczu Żółtej Turni. Kilka razy schodziliśmy w dół by zaraz potem znowu wspinać się odrobinę wyżej. Słońce grzało niemiłosiernie, było już przecież południe. Aż do Czerwonego Stawu otoczenie pokrywała kolczasta kołdra kosodrzewiny Gdzieniegdzie wyrastały nieśmiało świerki i dawały odrobinę cienia. Przy samym szlaku rosło mnóstwo jagód i były naprawdę pyszne. W pewnym momencie mijaliśmy od południowej strony skały wystające spod zielonego okrycia. Za nimi rozpościerał się piękny las.
W żółtym potoku napełniliśmy butelki górską wodą, gdyż nam bardzo szybko kończyły się zapasy (ah ten upał). Zza żółtej Turni wyłaniała się niebezpieczna ściana Orlej Perci. Szczyty były poszarpane, sprawiały wrażenie nadgryzionych przez ogromnego smoka. Jeden z nich miał tyle kolców, że swoim wyglądem przypominał koronę. W ścianach były liczne żleby, po niektórych wspinali się ludzie. Sam Czerwony Staw nie bez powodu miał swoją nazwę. Kamienisty brzeg przybrał właśnie tę barwę.

Dolina Pańszczyca

Od tego momentu krajobraz stawał się też bardziej jałowy. Za Małą Kopką nie było widać już żadnej roślinności. Ze wszystkich stron otaczały nas wysokie skalne ściany, a pod nimi usypiska ogromnych głazów. Słońce zniknęło za chmurami, zrobiło się odrobinę ponuro. Iście przygnębiający widok. Jednak widać już było strome podejście na samą przełęcz Krzyżne, co podnosiło trochę na duchu. Od wejścia na żółty szlak minęły trzy godziny.
Kilka razy mijaliśmy się ze starszym małżeństwem, zaczęliśmy więc ze sobą rozmawiać. Pan o sympatycznym obliczu pocieszył nas, że teraz to już lada moment i będziemy na górze. Zaczęliśmy więc piąć się pod górę. Nie myślałam o tym w trakcie wyprawy, ale na podejściu pod górę powinny być dwa łańcuchy. Nigdzie ich jednak nie było! No cóż, moja mapa miała kilka lat, może zeszła lawina i łańcuchy zniknęły. Były więc takie miejsca, które wymagały umiejętności wspinaczkowych. Jak dobrze było mieć rękawiczki, kamienie były ostre, zimne i w niektórych miejscach śliskie. Najbardziej przerażało mnie przejście po wąskiej półce nad przepaścią. Niemal całym ciałem przykleiłam się do skalnej ściany i przesuwałam się małymi kroczkami. Nie czułam jednak żadnej blokady, parłam do przodu. Adrenalina musiała zrobić swoje. Na dodatek kres wędrówki był już tak blisko.

W końcu postawiliśmy stopy na przełęczy Krzyżne

Widok, który się nam ukazał był wprost przepiękny. Przed nami zbocze góry stromo opadało do Doliny Roztoki, a tuż za nią wznosiło się kolejne, przecinane dwoma bardzo cieniutkimi szlakami. Na tym wzniesieniu rozciągała się długa Dolina Pięciu Stawów, widoczne były trzy z nich. Tuż obok spadał wielki wodospad i ginął gdzieś głęboko w dole. Dalej wznosiły się pasma gór. Czym dalej, tym wyższe góry wyłaniały się na horyzoncie: Rysy, Mięguszowieckie, a dalej słowackie szczyty, w tym Wysoka i być może Zmarzły Szczyt.
Ten bajeczny widok poruszył moje serce. Stałam twarzą w twarz z wiecznością. Wszystkie moje myśli zajmowały piękno i potęga przyrody, wobec której człowiek jest taki mały i słaby. Zapomniałam o problemach szarego życia, były całkowicie nieistotne. Właśnie dlatego ludzie tak kochają góry, choć nie wszyscy są w stanie to zrozumieć. Jak często ktoś pyta „Jak Ci się chce wchodzić tak wysoko? To takie męczące.” ? Tu chodzi o przekraczanie własnych granic, zostawienie zmartwień daleko, tam w dole. Tutaj na szczycie nie mają one żadnego znaczenia.
Chłodny wiatr głaszcze rozgrzane od wysiłku policzki. Ciało jednak rozgrzewa cudowny smak gorącej herbaty zwycięstwa, przechowywanej przez cały czas w porządnym termosie, właśnie na tę chwilę. W tym momencie nie myślałam jeszcze o tym, że czeka mnie mozolna wędrówka w dół. Rozkoszowałam się pięknem przyrody.

Kilkoro turystów z zadowoleniem schodziło z Orlej Perci. Jeden z nich nawet namawiał nas na przejście („Nie ma się czym martwić! Jest naprawdę super” - mówił).

Do Doliny Pięciu Stawów

Pierwsze kroki w dół nie zapowiadały trudności. Jednak po paru minutach wszystko się zmieniło! Szlak schodził dosyć stromo, pod butami przesuwał się drobny żwir. Parę razy przechodziłam nad przepaścią. Moje szczęście i duma zmieniły się miejscami ze strachem i (po pewnym czasie) z otępieniem. Jak długo jeszcze mieliśmy schodzić tą niepewną ścieżką? Trzymałam się rękami czego popadnie, czułam okropne zmęczenie psychiczne. Nie robiły na mnie wrażenia widoki zbliżającej się doliny. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyszło słońce i zrobiło się cieplej. Mój umysł całkowicie skupił się na trasie i nie myślałam właściwie o niczym. No może tylko o tym, że muszę zejść bezpiecznie i nie ważne ile czasu mi to zajmie.

Denerwowały mnie momenty, w których miałam za sobą grupki turystów. Przepuszczałam wszystkich, bo wiedziałam że idę bardzo wolno. A nie lubię odczuwać presji, choć wiem że tutaj w górach nikt nikogo nie popędza. Ważniejsze jest bezpieczeństwo. Zastanawiam się jak przeszła tędy pewna matka z dwojgiem małych dzieci, których mijaliśmy w Dolinie Gąsienicowej. Być może odbili wcześniej na inny szlak, nie jestem pewna. Ale jakoś sobie tego nie wyobrażam. Czasem, trzeba było dość wysoko podnieść nogi i wspinać się, a po tej stronie zejść na kuckach. W końcu dotarliśmy do skrzyżowania szlaków w Dolinie Pięciu Stawów i tam usiadłam na kamieniu by odzyskać równowagę. Byłam jednak w pewien sposób zadowolona choć strasznie zmęczona. Wyprawa była fantastyczna.

Przez mroczny las w Dolinie Roztoki

Żeby odzyskać trochę energii, zjedliśmy mały posiłek w schronisku, a potem od razu poczłapaliśmy w dół, do Doliny Roztoki. Szliśmy tak szybko, jakbyśmy zdążyli odpocząć za wszystkie czasy. Poganiał nas też zbliżający się mrok. Pod koniec sierpnia dzień jest już taki krótki. A przecież musieliśmy przejść długą drogę przez las.

Zaskakujące jest to, jak idziesz w góry i mijasz na długim szlaku cały czas tych samych ludzi. W końcu zaczynacie rozmawiać i poznawać się lepiej. A kiedy każde z was idzie swoją drogą to często zastanawiasz się, czy niedawno poznani ludzie bezpiecznie dotarli do domu.

Mijaliśmy też sporo ludzi, którzy pewnie zdziwieni byli naszym tempem, gdyż sami szli dość wolno. Ciekawe czy mieli latarki. Robiło się przecież coraz ciemniej. Sami na szczęście ją mieliśmy, choć do Wodogrzmotów Mickiewicza nie była nam aż tak bardzo potrzebna. Las tonął w półmroku, to prawda, lecz ta odrobina światła wieczornego wystarczająco oświetlała nam drogę.

Końcowy etap szlaku przeszliśmy bardzo szybko z włączoną latarką, ponieważ nadeszła wczesna noc. Z obu stron otaczał nas czarny las. Zastanawialiśmy się też, kiedy odjeżdżają ostatnie busy do Zakopanego. Dotarliśmy tam około 20:30 i całe szczęście na parkingu stało ich całkiem sporo. Kierowcy pytali również, czy na szlaku są jeszcze turyści, co było dobrze przyjęte przez wszystkich. Z gór schodziło jeszcze mnóstwo ludzi.

Moja najdłuższa wyprawa w Tatrach

Mój mąż cały czas wspominał jaką to szaloną wycieczkę wymyśliłam na sam początek wczasów, ale był bardzo zadowolony. Przejście wymaga jednak pewnej wytrzymałości. W niektórych momentach jest odrobinę strasznie i z pewnością emocjonująco. Dla bojaźliwych napiszę, że widok na górze jest wart każdego wysiłku.

W sumie przeszliśmy około 30 kilometrów i wspięliśmy się ponad 1100 metrów pod górę. Przełęcz Krzyżne znajduje się na wysokości 2113m n.p.m.

Czasy przejść

Z Toporowej Cyrhli do Schroniska Murowaniec: 3 godziny
Ze schroniska Murowaniec pod Wielką Kopkę: 3 godziny
Spod Wielkiej Kopki na Krzyżne (stromo): 1 godzina 
Z przełęczy Krzyżne do Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów: 3 i pół godziny
Z Doliny Pięciu Stawów do Polany Palenicy: 1 i pół godziny
Całkowity czas przejścia: 12 godzin

Trudności

Od Murowańca czekają was trzy godziny wędrówki po pofałdowanym terenie, raz w górę, raz w dół, ale cały czas łagodnie. Dopiero po przejściu tego żmudnego kawałka przed wami będzie strome wejście na samą przełęcz i zajmie wam około godziny. Chwilami trzeba się wspinać, jest też przepaść, ale trzeba po prostu iść i nie myśleć o tym, jak jest wysoko. Po drugiej stronie też jest niestety stromo, na dodatek pełno żwiru. Zastanawiam się, którą drogą byłoby łatwiej zejść i nadal nie jestem tego pewna. Z jednej strony ścieżka pokryta żwirem, z drugiej właściwie tylko głazy i kamienie, typowe dla tatrzańskich szlaków skalne schodki... jednak od strony Gąsienicowej są momenty wspinaczkowe i to bez łańcuchów.

1 komentarz:

  1. Piękne widoki i przeżycia, bardzo lubię góry i na pewno po przeczytaniu Twoich opisów wybiorę się z chęcią w te miejsca :)

    OdpowiedzUsuń